Mogłoby się zdawać, że praca w domu to wymarzone zajęcie. Wszystko, co potrzebne, jest pod ręką i dużo zależy wyłącznie od ciebie. Jeśli masz ochotę coś przekąsić, robisz sobie przerwę. Jeśli gonią cię obowiązki domowe, to pomiędzy jednym a drugim zawodowym zadaniem, nastawiasz pranie albo porządkujesz rachunki za media. Jeśli dzień Cię nuży, ciśnienie spada, a za oknem wieje i leje, wówczas odpuszczasz sobie trochę i pozwalasz na 15-minutową drzemkę. Nie wiem, jak dla Was, ale dla mnie brzmi to całkiem nieźle. Dobry układ pomiędzy pracą a życiem. Jednak każdy freelancer doskonale wie, że takie sytuacje to pułapki. Na wolnego strzelca czyha takich mnóstwo.
Pułapka na freelancera
Kiedy ponad rok temu zdecydowałam się na freelancing, nie miałam pojęcia z czym to się je. Ba, nie wiedziałam nawet, że takie słowo istnieje i co ono oznacza. Dopiero z czasem, krok po kroku, odkrywałam uroki i cienie freelancingu. Zrozumiałam, że coś, co na początku wydawało mi się spełnieniem marzeń, jest tak naprawdę niełatwym w organizacji przedsięwzięciem. Myślałam, że praca w domu niewiele będzie różniła się od tej na etacie, ale mimo licznych zalet, musiałam zacząć radzić sobie z wieloma pułapkami:
-
obowiązki domowe, które nie mogą poczekać,
-
spadki motywacji,
-
chęć podjadania,
-
nieregularne przerwy lub ich brak,
-
pracowanie nawet podczas choroby i 7 dni w tygodniu,
-
branie na siebie zbyt dużo zadań,
-
uleganie rozpraszaczom.
Niby nic, prawda? Z pozoru nie są to tak istotne, a z całą pewnością nie tak wielkie sprawy, nad którymi nie dałoby się zapanować. Ale jeśli dojdzie do tego gorszy dzień, zgrzyt z klientem albo brak zrozumienia ze strony rodziny, wówczas przestaje być tak różowo. Na szczęście, nie ma takiego dołka, z którego nie dałoby się wyjść i tak beznadziejnej sytuacji, której nie dałoby się rozwiązać. W przypadku, gdy freelancer wpadnie w choćby jedną z tych pułapek, dobrym rozwiązaniem jest kontrolowana rutyna.
Czym jest kontrolowana rutyna?
Miałam takiego zleceniodawcę, który zwykł wyrażać swoje zdziwienie, że ludzie nie chcą pracować w weekendy. Uważał za paranoję branie wolnego w niedziele oraz wszystkie święta państwowe czy religijne. On miał swoją firmę, pracował również nocami, pewnie około 340 dni w roku, odliczając kilka na urlop i te najważniejsze, ustawowe dni wolne od pracy. I chwała mu za to, to jego sprawa. Nieznośne jednak stawało się to kiedy dzwonił późnymi wieczorami albo wyrażał swoje poglądy w taki sposób, by je mimochodem narzucić. Jako że to był mój pierwszy ważny klient, uwierzyłam, że tak trzeba. Oprócz tygodnia, w którym zmarła Mama, pracowałam cały czas i odbierałam telefon nawet po 21.
Zajęło mi kilka tygodni, żeby zrozumieć, że po pierwsze praca jest dużą wartością, ale powinna mieć swoje ściśle określone miejsce i ramy czasowe, a po drugie muszę zacząć kontrolować zawodową część swojego życia, bo w innym wypadku szybko się wypalę i znienawidzę coś, co wcześniej sprawiało mi przyjemność. Pomogła mi kontrolowana rutyna.
Wymyśliłam to pojęcie na użytek własny. Oznacza ono, że swoją pracę zamknęłam w powtarzalne ramy, dzięki czemu nie mam już problemu z robieniem przerw, zmęczeniem, braniem na siebie zbyt wielu obowiązków, czy spadkiem motywacji. Z góry przyjęty schemat każdego dnia roboczego sprawia, że zawsze wiem, jakie zadania sobie wyznaczyłam i konsekwentnie je realizuję. Tak więc zgodnie ze swoją rutyną rano, tuż po śniadaniu, a chwilę przed pracą, przeznaczam około 15-20 minut na ogarnięcie domu, skupiam się na góra trzech większych projektach i kilku pomniejszych zadaniach, popołudniu zajmuję się blogiem albo przeznaczam swój wolny czas na spotkanie ze znajomymi, czytanie, aktywność fizyczną, czy spacer. Taki schemat powtarza się praktycznie codziennie, wyłączając niedziele. Brzmi sztampowo? Właśnie dlatego rutyna musi pozostać pod ścisłą kontrolą.
Nie pozwalam na to, by w moje życie wkradła się nuda. Staram się próbować nowych rzeczy, doświadczać czegoś, o czym wcześniej nie miałam pojęcia, podróżować – nawet jeśli tylko po najbliższej okolicy. Poza tym, cieszę się drobnostkami. Nauczyłam się tego dopiero niedawno, ale celebracja codzienności sprawia mi niesamowitą radość. Jeśli zaś chodzę o pracę, także tutaj pozwalam sobie na małe odstępstwa i elastyczność. Dzięki temu motywację utrzymuję na bardzo wysokim poziomie i rzadko łapię doły i kryzysy. Jednakże, nadal uważam, że bez tej rutyny, bez tego planowania połączonego z trzymaniem się schematów, nie dałabym rady jako freelancer. Ciągle coś odwracałoby moją uwagę, zabierało mój czas, dezorganizowałoby tak zwany dzień roboczy. A dla wolnego strzelca nie ma nic gorszego niż dezorganizacja – do raz przerwanej pracy potem trudno wrócić z taką samą energią i motywacją.
Rutyna nie jest zła, a w życiu zawodowym nawet potrzebna. Musi być jednak kontrolowana – jeśli nad nią nie zapanujesz, zagości u Ciebie na dobre. Przyjmie postać bezpieczeństwa, acz zbyt wygodnego – takiego, które nie pozwala wyjść poza strefę komfortu. Dlatego, drodzy Freelancerzy, nie bójcie się planować i zamykać w ściśle określone i powtarzalne ramy Wasz dzień pracy, jednocześnie pamiętając, żebyście to Wy kontrolowali rutynę, a nie ona Was. Ludzie się jej boją, omijają, uciekają od niej jak diabeł od święconej wody, a Wy po prostu ją oswójcie. Gwarantuję, że to dobra i wierna przyjaciółka.